Dochodzę do wniosku, że zbyt rzadko pobłażam sobie i pozwalam na drobne przyjemności. Kupuję do domu mało. Może po prostu dojrzewam i bardziej racjonalnie podchodzę do tego, co tak na prawdę jest mi potrzebne...? Blogowanie chyba jest tu lekarstwem na zachowanie równowagi między tym co chce się mieć, a tym, na co faktycznie można sobie pozwolić. Sama do końca nie chcę się ustosunkować do tego, czy zachłanność na posiadanie rzeczy pięknych jest dobrem, czy nie. Nie - bo może (choć nie musi) ograniczać i "zaślepiać". Tak - bo jednak staje się motywacją do pozytywnych działań, rozwijania zainteresowań i daje po prostu zwyczajną, prostą, spontaniczną radość...Wychowana, a raczej wyedukowana w duchu tego, że oryginał jest najlepszy, a posiadanie słabej jakości reprodukcji, czy kiczowatych wytworów własnych jest "fe" - śmieję się dziś do siebie. Wiedząc, że na mojej ścianie nigdy nie zawiśnie arcydzieło, przypadkowo pozbawiona zostałam chęci posiadania za wszelką cenę, a samą przyjemnością stał się kontakt z artefaktem w galerii, muzeum (lub reprodukcją w książce chociaż. :)) Być może działa tu też zasada, aby próbować wyczerpać temat, opatrzyć się...to może się zbrzydnie...?
Przenosząc temat na podwórko blogowe. Jakiś czas temu, przeglądając blogi wnętrzarskie przyśnił mi się surowy sznur lampek House Doctor -
TAKI. Nie pomagało "opatrzenie się z tematem". Tymczasem: dziecko wyrosło z fotelika samochodowego, zamarzyło o Lego, pralka ledwie zipie a OC samo się nie zapłaci. Życie zweryfikowało prawdziwe potrzeby, a w konkursach wszelakich sznur jakoś nie chciał się wygrać.:) Postanowiłam więc "nie posiadać za wszelką cenę" i skierowałam oczy na nieco tańsze Cotton Balls. Upłynęło dużo wody w rzece, i wiele inspirujących fotografii blogowych przewinęło się przez pulpit mojego komputera, a decyzja o wyborze odcieni kuleczek wciąż nie zapadała. Pewnego dnia stwierdziłam w końcu, że "temat mi się przejadł" i najbardziej odpowiadałyby mi całe białe...
Gdy zbliżył się dzień moich urodzin, zdarzyły się jednak przeceny w Tchibo... "Pach" - kliknięte coś zupełnie innego - girlanda papierowa ... Początkowo duma, że kupuję tak rzadko dla własnej przyjemności, a udało się nawet taniej. A potem zastanowienie... girlanda chyba gdzieś widziana wcześniej... Może podobna do innych światełek
Moon House Doctor - które widziałam
tu i
tu i
tutaj? Podróba czy tylko inspiracja?... Trudno, ze skruchą muszę stwierdzić, że temat więc jednak widziałam a nie zdążyłam "opatrzyć się",... tak więc mam namiastkę za całe 49 zł .:) Girlanda Tchibo dołączyła do ścianki, której kilka lat temu tylko wstydziłabym się (bo wydawało mi się, że nie wypada) , a do której dziś się uśmiecham (choć czasem są przebłyski, że może trochę wstyd i nie wypada).
Tymczasowe towarzystwo girlandy Tchibo to :
dewocjonalia - pamiątka ze chrztu,
fotografia naszego dziecięcia - zupełnie niedobra, aczkowiek dla mnie ckliwa,
moja DUMA - oryginał Jerzy Nowosielski (prezent ślubny od przyjaciół),
dalej trochę wstydu - bo jednak reprodukcja, czyli zdjęcie z "popełnionej" dawno temu pracy o ciekawym rysowniku Tadeuszu Kulisiewiczu
i obciach totalny - grucha - kiczowaty wytwór mojego autorstwa. :)
Na koniec zamęczę zdjęciami girlandy, która jednak trochę nieskromnie mi się podoba.
W południe:
O zmierzchu:
Wieczorem:
P.S. Popełniam ostatnio dłuższe teksty, co może jest męczące. Obiecuję poprawę.
Na pewno będzie już lżej i krócej. Na pewno w poniedziałki jest to wskazane.:)
Pozdrawiam serdecznie!