27.06.2014

Zapchajdziura...


Podczas remontu straty muszą być, jak na wojnie ... rzekł mąż. W prawdzie u nas prawdziwego remontu nie było, toż to przecież tylko malowanie ... no ale, poza kijem od szczotki, który szanowny małżonek wykorzystał do osadzenia wałka malując sufit nad schodami, myślałam, że wszystko pozostałe cudem ocalało. Szkła pozostały nietknięte, stan mebli taki, w jakim pozostawiły je dzieciaki - czyli nic mnie nie zaskoczyło. Wszystko udało się doprowadzić do porządku i poustawiać na miejscu. Przy okazji odnalazło się kilka zagubionych puzzli, resoraków i 10 zł. (Będzie na nową szczotkę, akurat :) .)
Okazało się jednak, że w akcji zaginął kabel od ładowarki aparatu. Jest to dla mnie strata dotkliwa, chociaż mam nadzieję, że nie ostateczna...bo w końcu gdzieś musi tu być...
Chyba, że przypadkiem dostał się do sterty niepotrzebnych śmieci i leży sobie w zsypie...
Co ja wypisuję? Z pewnością, w takim wypadku, dotarłby już  na wysypisko...

Nie mam, niestety, w zwyczaju przygotowywać sobie wpisów, czy zdjęć na zapas. Wszystko dzieje się tu spontanicznie, stąd jedyne zdjęcia, jakie pozostały na komputerze to te "zapchajdziury" - odrobina zieleni na "przydasiowym" składanym stoliku - prezencie od rodziców z poprzedniego mieszkania,  który swoją pełną krasę pokazuje podczas wyjątkowych okazji, tudzież większej ilości gości. 
Taka to zapchajdziura typowa, bo cóż więcej napisać...ani to żadna zmyślna kompozycja, ani nie obraz przedstawiający urodę mebla...

Miało być tymczasem zobrazowanie, udokumentowanie przebiegu losowania...
tak, więc przepraszam najmocniej, nie będę dłużej trzymała w niepewności i podam, w takim wypadku,  samo imię zwyciężczyni, i nr. komentarza, który swą szczęśliwą rączką wylosował, chętny do pomcy syn.

 
A kubeczki wędrują do autorki komentarza nr 10
Olu - gratuluję!!! Bardzo mi miło, że szczęśliwy los uśmiechnął się do osoby, od której spotkała mnie kiedyś uprzejmość :)



Przy okazji serdecznie Wam wszystkim dziękuję za udział w Candy, mam nadzieję że odwiedzicie mnie czasem. Bardzo się cieszę się, że poznałam Wasze blogi, tym bardziej że dotyczą nie tylko wnętrzarstwa, a piszecie i obrazujecie swoje pasje lub codzienność w tak fascynujący sposób, aż sama mam ochotę na wypróbowanie nowych rzeczy. :)

20.06.2014

Candy - ostatnia szansa. :)



 
 
 
 
Witajcie! 
 
Ostatni raz męczę Was widokiem piwonii w tym sezonie. Przyrzekam. :)
Nie mogłam się powstrzymać od zrobienia ostatnich zdjęć, a przy okazji żegnam się z ceramicznymi kubeczkami i przypominam o ostatniej szansie na zapisy po nie:
TUTAJ .
Zapraszam serdecznie!
 
 

W prawdzie obiecałam, że wyniki ogłoszę 25 czerwca, ale gdyby zdarzył mi się jedno lub dwudniowy "poślizg", to z góry przepraszam.  Ściany w naszym mieszkaniu właśnie są w trakcie odświeżania (zmiana z koloru śmietankowego na biały) i mam nadzieję, że uporam się z porządkami do tej pory...


Życzę Wam miłego weekendu!!!

17.06.2014

W skrzynkach.



Pomimo tego, że częstowane odżywką, tegoroczne pelargonie obraziły się i postanowiły jeszcze nie zakwitnąć. Będą koloru różowego. Ręki nie dam sobie uciąć, w końcu kupiłam małe szczepki w markecie budowlanym, nie ogrodniczym, więc może sprawią niespodziankę i będą białe, lub czerwone?...  
W donicy panoszy się za to lobelia i przyjęła się gałązka domowego bluszczu, (ułamana, po prostu, i włożona do wilgotnej ziemi).
W drugiej skrzynce pomieszanie z poplątaniem: również  lobelia, ale wyhodowana z ziarenek, Hedera helix -  szczepka, tym razem z ogrodu koleżanki i pietruszka, która "zagłuszyła" bazylię...:)  
Trochę żałuję, że pole do popisu jest niewielkie, ale z drugiej strony - kiedy przestrzeń mała, to cieszy każda zieleń.:)   


 

 

Kochane, serdecznie dziękuję Wam za wszystkie miłe słowa, jakie kierujecie poprzez komentarze.
Czytam wszystko z uwagą a każda wskazówka jest cenna. Witam też nowe obserwatorki i cieszę się że dzięki temu, że mnie odnalazłyście, ja mogę poznać nowe, inspirujące miejsca. 
Dziękuję!

Pozdrawiam Was ciepło i życzę miłego tygodnia!

10.06.2014

Warszawa da się lubić?



Prawdopodobnie tak, choć mnie akurat stolica nie polubiła.
Za każdym razem, kiedy odwiedzałam to miasto, spotykała mnie tu niemiła sytuacja, niemiłe zdarzenie, niemiłe słowo ze strony mieszkańca...
Może kiedyś uda mi się odczarować zły urok, ale dziś nie o tej Warszawie miało być.
 Dziś bowiem Warszawa - maleńki samochodzik łobuzów (ostatnio ich ulubiony). 
Piękny, nieprawdaż?

W dziedzinie motoryzacji byłam zupełną ignorantką. Dwóch synów w domu, to jednak wystarczający motor do tego, aby zmienić, a raczej wyedukować i uświadomić matkę, o której krążą nieprzychylne anegdoty...
Ba! Ona sama te anegdoty rozpowszechnia, a zrobiłaby to i tym razem, gdyby nie to, że zdarzają się w tym miejscu odwiedziny dwóch ukrytych obserwatorów płci męskiej. :)
  
Pierwsze słowa, w każdym razie, starszego syna - to były właśnie nazwy samochodów. Zainteresowania młodszego wyraźnie też idą w tym kierunku. Do tej pory każde wyjście do warzywniaka lub spożywczego przeciąga się w nieskończoność, bo każdy samochód musi zostać zidentyfikowany, znaczek odczytany, auto obmacane, kolor nazwany i porównany z sąsiednim...
W ten sposób, matka, dla której dotąd najważniejsza w samochodzie była jego podstawowa funkcja - aby jeździł,  aby się nie psuł i oczywiście - aby ładny kolor miał, zaczęła sama rozpoznawać 
marki. Ze zdziwieniem zauważyła, do tego, że po mieście jeżdżą maszyny wielkości czołgu i wartości domu, o których istnieniu do tej pory nie miała pojęcia.

Taką Warszawą jednak, z ciekawości, miło byłoby się przejechać.
A ta maleńka w kobaltowym kolorze, jest tak piękna, że ma specjalne pozwolenie, aby panoszyć się po regałach, bo ...
powtórzmy to sobie dosadnie:
najważniejszy jest KOLOR!!!  :)
 



4.06.2014

Piwonie + kobalt.




Piwonie, goździki, konwalie, malwy, irysy, fiołki - to były moje ulubione kwiaty z dzieciństwa, o które dbała prababcia, a potem moja mama. 
Na niewielkiej przestrzeni kwitło i pachniało wszystko, co mogło w danym czasie. Od marca  - czasem aż do listopada w ogrodzie było barwnie, pięknie i wesoło.  Tak było u każdej gospodyni...
i jeszcze niezwykle miło było, kiedy sąsiadki przekazywały sobie cebulki lub sadzonki nowych odmian, zaglądały przez płoty co nowego się pojawiło.
Cudowne, pełne serdeczności i niezapomnianych ludzi to były czasy.




Kobaltowe szkło
tym razem spełnia rolę nie lampionów, a wazonów.




Macie we wspomnieniu ulubiony kwiat, taki który kojarzy się Wam z dzieciństwem?
Do następnego!!!


2.06.2014

Lazy.




Zasypuję dziś tzw. surowymi zdjęciami.
 Temat : ulubiony kąt, ulubiony kadr z naszego mieszkania...
Raz jeden pojawił się tu komentarz - spostrzeżenie odnośnie tego, że często spoglądam w niebo. Coś w tym jest, w istocie. W pokoju dziennym spore okno balkonowe dominuje. W nim lekkie zasłonki zazwyczaj odsunięte na boki, bo czyste niebo jednak zawsze jest piękne i często staje się tłem do skromnych, czasowych dekoracji, które zwisają z karnisza. Dziś jednak nie o tym oknie, a o tym - które znajduje się ponad nim.
Podczas odpoczynku w pozycji leżącej, na narożniku (który funkcję spania ma pokaźną po rozłożeniu) widzimy schody (które baaardzo lubię), balustradę i UWAGA - wisienka na torcie - jedno okno z antresoli. Okno, jak okno: niezbyt wielkie, umiejscowione na tzw. skosie, dachowe..., ale...
jeszcze bardziej doświetla nam pokój dzienny i schody. Co najważniejsze, podczas leniuchowania wodzę okiem za chmurami, zdarzy się nisko przelatujący samolot...a najpiękniejszego widoku po otworzeniu oczu w środku nocy - gwiazd - nie można sobie wymarzyć...







Uwiecznione podczas godziny bezczynności. 
Związanej z nieplanowaną popołudniową drzemką młodszego chłopca, poprzedzoną z kolei wylaniem dwóch garści łez z powodu chwilowego zagubienia resoraka marki Audi. 





Przekombinowałam i przypadkowo skasowałam przygotowywany wpis na Dzień Dziecka.
Tak los zadecydował...wpisu brak,
w każdym razie, spóźnione życzenia z tej okazji dla Was wszystkich!

I jeszcze raz zapraszam Was serdecznie na CANDY. :)
 TU można się zapisać.

Pozdrawiam!