31.10.2014

Bez tytułu.

Nie jestem entuzjastką Halloween. Samo odwołanie się do symboliki celtyckiego obrzędu może jest zrozumiałe, ale dziś już chyba zupełnie nieczytelne?  Nieee, nie potępiam. W końcu mam dzieci i prawdopodobnie już wkrótce sama będę z nimi dobrowolnie wyszarpywać wnętrze dyni. Zresztą..., nie tylko znakiem naszych czasów jest próba oswojenia, strywializowania tego, co straszne i niepojęte. Jednak bardziej romantyczny i bliski naszemu klimatowi wydaje się zapomniany nieco zwyczaj Dziadów, tak też zawsze bardziej dla mnie przemawiające były historyczne przedstawienia Dance macabre, nieodzownie odnoszące się i równocześnie mające swe źródło w Memento mori. Bliższy memu sercu jest też, od Święta pierwszego listopada, Dzień zaduszny - będący dniem pamięci, wspomnień i obracania w dłoni pożółkłych fotografii... Nie będę więc Wam życzyła na koniec "Happy Halloween", ale spokoju, chwili zadumy i dobrych, miłych wspomnień...

P.S. Próbuję ratować (w sensie - przezimować) szczepki pelargonii z balkonu. W poprzednim roku nie udało się, więc tym bardziej zaciskam kciuki. Kwiat po prawej jest własnoręcznie posadzony przez syna na zajęciach w przedszkolu (jestem dumna), główka Lego z kącika dziecięcego, jakoś wpisała się w wszechobecny klimat... a reszta już Wam znana. :)  


16.10.2014

Nuda w szafie.

Porządki jesienne sprawiły, że nastąpiło ostatecznie rozstanie z częścią zbędnych rzeczy - nie używanych, nie wyciąganych na światło dzienne, a z osobistych - tych, których nie miałam na sobie od "ho ho ho" czasu... I coś tu nie gra...bo w końcu mój ulubiony kolor - czerwony. Dalej szary i czarny, ale przy twarzy zawsze miło było w kobaltowym, ciemnym nasyconym różu, wrzosowym... Jak więc do tego doszło...? W ciągu ostatnich pięciu lat sukcesywnie pozbywałam się rzeczy pozbywając się równocześnie nadziei, na powrót do rozmiaru sprzed lat dziecięciu.:) Tak z szafy wylatywał kolor po kolorze. Teraz za to, widzę u siebie tendencję, do pozostawiania tego co za duże, jak na moją posturę: luźne sukienki z młodzieńczych czasów mamy, olbrzymie torbiszcze, grube sploty swetrów, obszerne kominy i wielgaaachny, ciepły szalik z SH (7 zł - ostatnia zdobycz). Opatulenie szyi czymś miłym może być tzw. "uprzyjemniaczem" jesiennych, chłodnych poranków, kiedy nie mamy możliwości pozostania pod kocem.;) Dla mnie takie ciepłe, obszerne coś, to mała, ale jednak zawsze - pociecha.;)

Kawałek wnętrza szafy - niezbyt wnętrzarski temat w moim wydaniu. :) Kawałek, bo przestrzeń dzielona z rzeczami męża, a na wyższych pólkach - z pstrokatymi pudłami dzieci (ubranka starszego dla młodszego). :) Tam dalej, za drzwiami ukryłam trochę jagodowego i błękitnego koloru.:) 


Lubicie jesienne porządki? To przekładanie rzeczy sezonowych z pudeł na półki i wieszaki i odwrotnie? Przyznam szczerze, że najtrudniej zabrać się do roboty, ale dobrze mi robi przepatrzenie tego, co ukryłam w kartonach na pół roku. Przynajmniej na jakiś czas odechciewa się zakupów. ;) Miłego i słonecznego dnia !!! Dzisiejszy nie okazał się najlepszy przy robieniu zdjęć, ... trudno. ;) 

8.10.2014

A miało być szaro...:)

Miał być wpis o niczym ważnym. O szarzyźnie, codzienności. O trudnych pobudkach, wycieraniu zakatarzonych nosów, braku pomysłów na zdrowe obiady itd. Szarzyzna miała uzewnętrznić się w postaci krótkiego tekstu w niedzielę wieczorem lub poniedziałek rano, ale zanim zabrałam się do pisania, odwiedziłam kilka miejsc w sieci i uświadomiłam sobie, że mogę podziękować losowi za to, że mam komu te nosy wycierać, iść z kimś na długi spacer pod tytułem: poszukiwanie kasztanów, a mężowi za to, że mamy co do gara włożyć. Cała szarzyzna odleciała gdzieś daleko, tekst który miałam "w myślach zapisany" szybko wykasowałam, bo w końcu to małe sprawy budują codzienność i od nas zależy postrzeganie tych małych spraw ...  



... dlatego dziękuję Wam za miejsca które tworzycie i w których mam możliwość wtrącenia swoich przysłowiowych "trzech groszy",  jak również za każde Wasze kliknięcie w ten adres i pozostawienie komentarza. :)


Na koniec nieskromnie pochwalę się wyróżnieniem, które otrzymałam podejmując wyzwanie postawione przez Karolinę z bloga Żyj-Kochaj-Twórz. (Wyróżnienie za zdjęcie z wpisu o szkłach) Miło znaleźć inspirujące miejsce, dzięki któremu można się czegoś nauczyć, ... miło zostać docenionym ... Tak, ... powtórzę po raz kolejny: blogowanie jest fajne! Do następnego!  


26.09.2014

Koc z Biedronki.

Każda pora roku ma swój urok i swoje wymagania, jednak jesienią zawsze trudniej, tęskniej... Banał. A jednak... Nie to, abym przed melancholią się broniła, czy ignorowała objawy spowolnienia organizmu. Nie, to zupełnie nie to. Raczej nieprzewidywalność jesieni może powodować rozdrażnienie i zwłaszcza, a może tym bardziej, wtedy, gdy jesteśmy z natury roztrzepani, wymagamy przynajmniej wokół siebie jakiejś stabilności i równowagi. U mnie tak właśnie jest. I nie bardzo rozumiem co np. oznacza temperatura 11 stopni? Ciepło to czy zimno? Płaszcz włożyć czy tylko sweter? Czapka na głowę, czy parasol do torby - bo chmurę ciemną wiatr po niebie goni? 



Tak czy inaczej, przychodzi jednak pora na to, aby w zaciszu domowym owinąć się czymś miłym, ciepłym, najlepiej włóczkowym. Miałam dużą ochotę na gruby splot. Ten jest cienki, ale za to przyjemny w dotyku. Ręka do góry, kto dorwał koc z Biedronki? Wzięłam szary, choć kolor nieco rozczarował mnie i jest bardziej... ciemno-szary. (Na zdjęciu powyżej promienie słoneczne rozświetliły go tak, jak chciałabym aby wyglądał.) Kolor musztardowy, na który miałam zresztą większą ochotę, był dla mnie natomiast zbliżony do brązu... Szkoda. P.S. Nie jestem opłacaną ambasadorką Biedrony, ale rzeczywiście tak się złożyło, że drugi wpis z rzędu coś z tego dyskontu prezentuję. ;)



Ślicznie dziękuję Wam wszystkim za wypowiedzenie się w kwestii parowania/ nie parowania zdjęć. Postawię na jedną szerokość fotografii i niekiedy parowanie z minimalną przerwą między zdjęciami, tak jak na drugim przykładzie...no...może ciut większą - jeśli kontrastu nie będzie. ;) 
Miłego, słonecznego weekendu!!!

20.09.2014

Bomboniery i klosze

Walczymy z wirusami - stąd dłuższa nieobecność na blogu. Powinnam w tej chwili otulić się kołdrą i przymknąć oczy, skoro od dwóch godzin dane mi słyszeć spokojne oddechy śpiących chłopców...dlatego dziś zdjęcia wykonane wcześniej w skupieniu, ale za to z pośpiesznie popełnianym wieczorowym tekstem (choć pora publikacji akurat tutaj jest standardem)... Ponownie uśmiecham się do szkieł. Za każdym razem, kiedy prezentuję byle pierdółkę z mojej ulubionej materii - powtarzam do znudzenia, że uwielbiam, drżę o kruchość, delikatność i wydałabym duuużo na coś co cieszy moje oko... I kiedyś, kiedy była ku temu okazja i praca bardziej sprzyjająca obcowaniu z rękodziełem, tak było. Obecnie wychodzi ze mnie natura dusigrosza...a może po prostu nastąpiła weryfikacja i porządne buty czy książka dla dziecka wygrywają z zamiłowaniem do szklanych przeźroczystości? Klosz z ptaszkiem - prezent od uroczej marzycielki Oli, prezentowałam już wcześniej. Bardzo go lubię.:)  Mój ostatni nabytek, to spora bomboniera znaleziona w sklepie z tzw. "mydłem i powidłem" za 24 zł., natomiast dwie małe, to zdobycze z kosza wyprzedażowego Biedrony - 4,99 zł sztuka. Zawartością są wakacyjne wspomnienia. Pastel z łódką i srebrną ramę mam z wymiany. Coś nadal brak u mnie jesiennego klimatu, prawda?




Wiecznie walcząca z oprawą fotograficzną mojego miejsca w sieci i raczej skrępowana swoimi poczynaniami, po raz pierwszy biorę udział w "Wyzwaniu fotograficznym" - aby się zmobilizować i może czegoś nauczyć. Szczegóły na blogu Karoliny, a baner z linkiem odsyłającym umieszczam w zakładce z boku. :)


Swoją drogą Kochani czytelnicy poproszę Was o podpowiedzi i będę bardzo wdzięczna za sugestie, czy tzw. "sparowanie zdjęć" widoczne powyżej to lepsza opcja i pasuje tu lepiej, czy też powrócić do wyglądu, jak kilka postów niżej.? Na przykład tu.Pozdrawiam ciepło!!! Do następnego!

6.09.2014

DIY. T-shirt dla dziecka.

Mam słabość do białych t-shirtów. Śnieżnobiałych i gładkich, bez zbędnych aplikacji. Uparcie ubieram też w nie dzieci. Choć  może to nie najlepszy pomysł, wychodzę z założenia, że nie ma co się "spinać", a proszki są dobre. Białe t-shirty kupuję zwykle dla chłopaków hurtowo, za maksymalnie 8 zł sztuka: w Dekathlonie, dyskontach lub na wyprzedażach w sieciówkach. Kilka z nich ulepszyłam jednak nieco i potraktowałam pastelami do tkanin zdobytymi również w dyskoncie za 9,90 zł. Fajna sprawa i zabawa - wystarczy narysować i zaprasować. Powstały trzy niezbyt finezyjne sztuki: z rozmazanym wąsem, chmurą, i moja ulubiona - dla łobuza z wersją włączenia go gdy się zawiesi, zapałzowania gdy się zbyt rozkręca oraz wyłącznikiem - który jakoś nigdy nie zadziałał.:) 

 

W planach jest stworzenie przez chłopaków własnoręcznie pomazanej koszulki... myślę, że tutaj "będzie się działo"...  Reszta sztuk zostanie zachowana w wersji nie zmienionej - śnieżnobiałej... do pierwszego łyka soku, pierwszego kontaktu z kałużą, itd... No ale, w końcu mamy dobre proszki.;)  



  Życzymy Wam słonecznego weekendu!!! Buźka!



29.08.2014

Jak zawsze do tyłu...

... z informacjami na temat aktualności politycznych, z opanowaniem podstaw technicznych... Pewne problemy omijam świadomie, ze strachu lub starając się czerpać radość z obecności "tu i teraz", inne sprawy pomijają mnie jakoś same. Nawet jeśli wydawało mi się, że kilka tematów bardzo mnie interesujących na bieżąco ogarniam, to odkąd pojawiły się dzieci,...aj...znowu do tyłu...
Przekorne do tego ze mnie stworzenie, więc nie dość, że nie ogarniam, to nie widząc szans na poprawę swojej sytuacji, buntuję się przeciw temu, że wypadałoby się postarać. Nawet prowadząc bloga, czasem chciałoby się postać chwilę w miejscu i nie wychodzić przed szereg, a pocieszyć chwilę stanem obecnym, skoro jest w miarę przyjemny.

Lato jest przyjemne, ... a ja, jak zawsze do tyłu... Nie bardzo odpowiada mi perspektywa przywitania się z jesienią śladem blogowych koleżanek. Nie chcę! Protestuję! Nie dam się! Wyciągam rozbrykane towarzystwo na trzy spacery dziennie...choć można by powiedzieć, że raczej zaganiam je do czterech ścian w porach posiłków. Jest jeszcze tak pięknie, soczyście - zielono, w końcu cieplutko, a już nie duszno... Pocieszmy się latem, tym astronomicznym chociaż. Na znak protestu - pelargonie z balkonu, których nie mam zamiaru chować dopóki mróz ich nie zetnie. Tutaj byłam do tyłu, bo dopiero w połowie czerwca prezentowałam odrobinę zieleni, teraz też nie będzie inaczej i nie będę jedną z pierwszych, które wrzosy wniosą we wrześniu na salony. Biorąc pod uwagę wrodzoną opieszałość i realnie oceniając swoje możliwości, to październik może przynieść mi wrzos do domu (o ile jakiś jeszcze się uchowa). Jutro pędzimy na wycieczkę, a od pierwszego, zaraz po przedszkolu hasamy, dopóki głód nas nie wpędzi na nasze czwarte piętro.:)






Krzesło nie na balkonie, a wewnątrz, bo łobuzeria tylko czeka, aby na nie śmignąć. Tak więc siedzisko na wysokościach - u nas tylko przy wieczornej herbacie - po godzinie 20.00, a balkon otwarty tylko wtedy, kiedy mama nie zaprząta sobie głowy fotografowaniem i ma wolne ręce.  Miłego weekendu!!!