Odpakowujemy / rozrywamy niecierpliwie małe zawiniątka i czekamy na Święta. Wiem, że późno - ale co tam. Tadaaaam - tegoroczny kalendarz adwentowy. Ściślej mówiąc - spóźnione zdjęcia. Kalendarz, naturalnie, jest już znacznie uszczuplony. Pomysł powielony z poprzedniego roku. Pół godziny pracy z materiałów będących pod ręką : resztki brystolu, srebra nitka, zszywacz + tajemnicze wnętrze. Pół godziny zapomnienia o tym jak bardzo wkurza mnie brak czasu i chroniczne wrodzone roztrzepanie. Miłego weekendu. :)
:)))))))))mówisz ,że roztrzepanie wrodzone jest ? najfajniejsze w kalendarzu jest otwieranie go i to, że w ogóle jest :) pozdrowionka :)
OdpowiedzUsuńStety, albo niestety. Moi bliscy łatwo nie mają;)
UsuńWygląda pięknie, świetny pomysł :)
OdpowiedzUsuńDziękuję.
UsuńSuper to wygląda :) Gratuluję :)
OdpowiedzUsuńChyba nigdy nie starczyło mi cierpliwości żeby otwierać jedno dziennie, zawsze do 2tyg wszystko było zjedzone :P Może następnym razem... :)
OdpowiedzUsuńTak szczerze... u nas też różnie z tym bywa;)
UsuńTakie... pierożki :D Do świąt teraz jeszcze daleko, ale może też sobie w tym roku też takie zrobię, dzieciaki będą mieć radochę :)
OdpowiedzUsuńBardzo dawno nie byłam u Ciebie, wpadłam zajrzeć co tam słychać ale widzę, że przerwa w blogowaniu nadal trwa... przesyłam pozdrowienia, mam nadzieję, że kiedyś wrócisz :)
OdpowiedzUsuńA co jest w środku? ;) I mi też nigdy nie udawało się dotrwać do końca. No, ale teraz się udaje - bo wiem, co jest w środku, haha :)
OdpowiedzUsuń