Dzisiejszy dzień był dniem pożegnań z sąsiadami... mieszkającymi dotąd obok
oraz piętro niżej. Podwójne pożegnanie - tym bardziej nie łatwe.
Nie chodzi, oczywiście, o pożegnania ostateczne, ale mimo wszystko, trochę smutno mi na myśl, że już nie będzie tych codziennych uśmiechów, przedłużających się rozmów na klatce i balkonach, spontanicznych odwiedzin w kapciach, itd., itp.
Szkoda mi tej miłej sąsiedzkiej atmosfery...
Poprzedni wpis zawierał odpowiedzi na pytania zadane mi przez Annę S.
Odpowiedzi te przychodziły mi z dużą lekkością, mogłabym rzec, że "napisały się same".
Zatrzymałam się jednak dłużej przy pytaniu dziewiątym..., bo tak naprawdę Ania trafiła w mój czuły punkt.
Bardzo lubię miejsce w którym jestem, kocham miasto które wybrałam.
Nasze mieszkanie to marzenie, które w minimalnym stopniu, ale jednak zrealizowaliśmy.
Do tej pory bardzo bałam się jakichkolwiek zmian, a na pewno tego, że moglibyśmy opuścić to miejsce.
Podziwiam jednak ludzi, którzy mają odwagę stawiać sobie wyżej poprzeczkę
i nie są przywiązani na tyle ani do miejsca, ani do przedmiotów ich otaczających, aby było to dla nich jakimkolwiek ograniczeniem.
Po raz pierwszy chyba pomyślałam, że może też mogłabym. Nie bez żalu, ale dałabym radę. :)
Trochę przewrotnie
dodałam trochę " lekkości":
małe DIY - piórka z mojego okna...
Gdyby choć kilka promyków słońca pojawiło się dzisiejszego dnia, byłoby bardziej optymistycznie, ale niech wystarczy w takim razie mój szczery uśmiech.
Miłego weekendu !
Bardzo ładne zdjęcia:-). Wiesz, jestem jedną z tych, która już wiele razy szukała swojego miejsca. Przeprowadzałam się cztery razy i mam nadzieję, że to już ostatni. Takie zmiany miejsca zamieszkania nie są złe, ale w końcu trzeba gdzieś na dobre zapuścić korzenie.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam. Viola.
Na pewno tak:) Mimo wszystko zaczynam zmieniać swoje nastawienie...życie w końcu pisze różne scenariusze...
Usuń