Nie jestem entuzjastką Halloween. Samo odwołanie się do symboliki celtyckiego obrzędu może jest zrozumiałe, ale dziś już chyba zupełnie nieczytelne? Nieee, nie potępiam. W końcu mam dzieci i prawdopodobnie już wkrótce sama będę z nimi dobrowolnie wyszarpywać wnętrze dyni. Zresztą..., nie tylko znakiem naszych czasów jest próba oswojenia, strywializowania tego, co straszne i niepojęte. Jednak bardziej romantyczny i bliski naszemu klimatowi wydaje się zapomniany nieco zwyczaj Dziadów, tak też zawsze bardziej dla mnie przemawiające były historyczne przedstawienia Dance macabre, nieodzownie odnoszące się i równocześnie mające swe źródło w Memento mori. Bliższy memu sercu jest też, od Święta pierwszego listopada, Dzień zaduszny - będący dniem pamięci, wspomnień i obracania w dłoni pożółkłych fotografii... Nie będę więc Wam życzyła na koniec "Happy Halloween", ale spokoju, chwili zadumy i dobrych, miłych wspomnień...
P.S. Próbuję ratować (w sensie - przezimować) szczepki pelargonii z balkonu. W poprzednim roku nie udało się, więc tym bardziej zaciskam kciuki. Kwiat po prawej jest własnoręcznie posadzony przez syna na zajęciach w przedszkolu (jestem dumna), główka Lego z kącika dziecięcego, jakoś wpisała się w wszechobecny klimat... a reszta już Wam znana. :)