29.08.2014

Jak zawsze do tyłu...

... z informacjami na temat aktualności politycznych, z opanowaniem podstaw technicznych... Pewne problemy omijam świadomie, ze strachu lub starając się czerpać radość z obecności "tu i teraz", inne sprawy pomijają mnie jakoś same. Nawet jeśli wydawało mi się, że kilka tematów bardzo mnie interesujących na bieżąco ogarniam, to odkąd pojawiły się dzieci,...aj...znowu do tyłu...
Przekorne do tego ze mnie stworzenie, więc nie dość, że nie ogarniam, to nie widząc szans na poprawę swojej sytuacji, buntuję się przeciw temu, że wypadałoby się postarać. Nawet prowadząc bloga, czasem chciałoby się postać chwilę w miejscu i nie wychodzić przed szereg, a pocieszyć chwilę stanem obecnym, skoro jest w miarę przyjemny.

Lato jest przyjemne, ... a ja, jak zawsze do tyłu... Nie bardzo odpowiada mi perspektywa przywitania się z jesienią śladem blogowych koleżanek. Nie chcę! Protestuję! Nie dam się! Wyciągam rozbrykane towarzystwo na trzy spacery dziennie...choć można by powiedzieć, że raczej zaganiam je do czterech ścian w porach posiłków. Jest jeszcze tak pięknie, soczyście - zielono, w końcu cieplutko, a już nie duszno... Pocieszmy się latem, tym astronomicznym chociaż. Na znak protestu - pelargonie z balkonu, których nie mam zamiaru chować dopóki mróz ich nie zetnie. Tutaj byłam do tyłu, bo dopiero w połowie czerwca prezentowałam odrobinę zieleni, teraz też nie będzie inaczej i nie będę jedną z pierwszych, które wrzosy wniosą we wrześniu na salony. Biorąc pod uwagę wrodzoną opieszałość i realnie oceniając swoje możliwości, to październik może przynieść mi wrzos do domu (o ile jakiś jeszcze się uchowa). Jutro pędzimy na wycieczkę, a od pierwszego, zaraz po przedszkolu hasamy, dopóki głód nas nie wpędzi na nasze czwarte piętro.:)






Krzesło nie na balkonie, a wewnątrz, bo łobuzeria tylko czeka, aby na nie śmignąć. Tak więc siedzisko na wysokościach - u nas tylko przy wieczornej herbacie - po godzinie 20.00, a balkon otwarty tylko wtedy, kiedy mama nie zaprząta sobie głowy fotografowaniem i ma wolne ręce.  Miłego weekendu!!!

25.08.2014

Tchibo - papierowy łańcuch świetlny led.


Dochodzę do wniosku, że zbyt rzadko pobłażam sobie i pozwalam na drobne przyjemności. Kupuję do domu mało. Może po prostu dojrzewam i bardziej racjonalnie podchodzę do tego, co tak na prawdę jest mi potrzebne...? Blogowanie chyba jest tu lekarstwem na zachowanie równowagi między tym co chce się mieć, a tym, na co faktycznie można sobie pozwolić. Sama do końca nie chcę się ustosunkować do tego, czy zachłanność na posiadanie rzeczy pięknych jest dobrem, czy nie. Nie - bo może (choć nie musi) ograniczać i "zaślepiać". Tak - bo jednak staje się motywacją do pozytywnych działań, rozwijania zainteresowań i daje po prostu zwyczajną, prostą, spontaniczną radość...Wychowana, a raczej wyedukowana w duchu tego, że oryginał jest najlepszy, a posiadanie słabej jakości reprodukcji, czy kiczowatych wytworów własnych jest "fe" - śmieję się dziś do siebie. Wiedząc, że na mojej ścianie nigdy nie zawiśnie arcydzieło, przypadkowo pozbawiona zostałam chęci posiadania za wszelką cenę, a samą przyjemnością stał się kontakt z artefaktem w galerii, muzeum (lub reprodukcją w książce chociaż. :)) Być może działa tu też zasada, aby próbować wyczerpać temat, opatrzyć się...to może się zbrzydnie...?  

Przenosząc temat na podwórko blogowe. Jakiś czas temu, przeglądając blogi wnętrzarskie przyśnił mi się surowy sznur lampek House Doctor - TAKI. Nie pomagało "opatrzenie się z tematem". Tymczasem: dziecko wyrosło z fotelika samochodowego, zamarzyło o Lego, pralka ledwie zipie a OC samo się nie zapłaci. Życie zweryfikowało prawdziwe potrzeby, a w konkursach wszelakich sznur jakoś nie chciał się wygrać.:) Postanowiłam więc "nie posiadać za wszelką cenę"  i skierowałam oczy na nieco tańsze Cotton Balls. Upłynęło dużo wody w rzece, i wiele inspirujących fotografii blogowych przewinęło się przez pulpit mojego komputera, a decyzja o wyborze odcieni kuleczek wciąż nie zapadała. Pewnego dnia stwierdziłam w końcu, że "temat mi się przejadł" i najbardziej odpowiadałyby mi całe białe... 

Gdy zbliżył się dzień moich urodzin, zdarzyły się jednak przeceny w Tchibo... "Pach" - kliknięte coś zupełnie innego - girlanda papierowa ...  Początkowo duma, że kupuję tak rzadko dla własnej przyjemności, a udało się nawet taniej. A potem zastanowienie... girlanda chyba gdzieś widziana wcześniej...  Może podobna do innych światełek Moon House Doctor - które widziałam tutututaj? Podróba czy tylko inspiracja?... Trudno, ze skruchą muszę stwierdzić, że temat więc jednak widziałam a nie zdążyłam "opatrzyć się",... tak więc mam namiastkę za całe 49 zł .:) Girlanda Tchibo dołączyła do ścianki, której kilka lat temu tylko wstydziłabym się (bo wydawało mi się, że nie wypada) , a do której dziś się uśmiecham (choć czasem są przebłyski, że może trochę wstyd i nie wypada).

Tymczasowe towarzystwo girlandy Tchibo to : 
dewocjonalia - pamiątka ze chrztu, 
fotografia naszego dziecięcia - zupełnie niedobra, aczkowiek dla mnie ckliwa, 
moja DUMA - oryginał Jerzy Nowosielski (prezent ślubny od przyjaciół), 
dalej trochę wstydu - bo jednak reprodukcja, czyli zdjęcie z "popełnionej" dawno temu pracy o ciekawym rysowniku Tadeuszu Kulisiewiczu
i obciach totalny - grucha - kiczowaty wytwór mojego autorstwa. :)

Na koniec zamęczę zdjęciami girlandy, która jednak trochę nieskromnie mi się podoba. 

W południe:




O zmierzchu:


Wieczorem:
 


P.S. Popełniam ostatnio dłuższe teksty, co może jest męczące. Obiecuję poprawę. 
Na pewno będzie już lżej i krócej. Na pewno w poniedziałki jest to wskazane.:) 
Pozdrawiam serdecznie!

15.08.2014

Stary zegar.

Umiłowanie do minimalizmu zostaje przyćmione przez moją skłonność do gromadzenia, dekorowania. Obwieszam, oprawiam, ustawiam świeczki, szkiełka, książki..., aby po jakimś czasie znowu chować w szafkach to, czym jakiś czas cieszyłam oko..., by odpocząć, odetchnąć, pobyć w oczyszczonym miejscu z kilkoma niezbędnymi meblami. Jegomość zegar wpisałby się doskonale w moje wymarzone wnętrze - idealną sypialnię: wysokość min. 3 metry, deska na podłodze, trzy białe ściany plus jedna w betonie, olbrzymie okno, a w nim zawieszone długie, białe  transparentne zasłony..., na podłodze materac 2 x 2 metry z białą pościelą, o ścianę oparte dwa modernistyczne obrazy w rozmiarze XXL, a przy nich coś, co pamięta stare czasy - taki zegar właśnie.
 


 
Zegar nie jest moją własnością. Należy do mamy. Wcześniej prababcia dostała go w prezencie od syna. Dwudziestojedno-letni chłopak wkrótce wyjechał... i już nie wrócił. Smutne to losy wojenne... 
Historię zegara pokryła patyna czasu. Codzienność i gwar pojawiających się w domu na wakacje wnuków, a potem rodzących się i zamieszkałych już na stałe prawnucząt zagłuszała ciche "cyk cyk", ale głośne "Bim Bam" zawsze było obecne. Dokładnie pamiętam, jak z uwagą wpatrywałam się w ruszające się wahadło, wspinałam na krzesło, aby przez okrągłe okienko podglądać mechanizm, uchylałam drzwiczki, aby dotknąć porysowanego cyferblatu ...i śladu po śrucie na tarczy..."Bim Bam" towarzyszyło mi długo i wsłuchiwałam się w tykanie raz z nadzieją, raz z obawą, raz z niecierpliwością, a niekiedy z życzeniem, aby czas się zatrzymał...I choć staruszek, dziwaczeje i po nakręceniu wybija godziny, jakie mu się podoba, a nie jakie powinien...dla mnie jest piękny. Przyznajcie szczerze, jest w nim coś szlachetnego, prawda?





Z nostalgicznym, naiwnym życzeniem, aby czas na chwilę się zatrzymał...:) 
Joanna


6.08.2014

Od dziś - będzie inaczej.

Od dziś na moim blogu zmiany. Mam nowy baner! :) Wygrałam go u Karoliny.:)  Do tej pory za niego służył mi podpis z czcionki naśladującej pismo odręczne... głowy nie miałam do tego, aby wymyślić coś innego. (A tak szczerze - przede wszystkim brak mi umiejętności :) ) Wymarzyłam sobie jakiś znaczek, coś co będzie "moje" i "dla mnie". Po krótkiej wymianie e.maili, w których opisałam swoje "preferencje", Karolina skroiła na moją miarę uroczy, minimalistyczny baner z fantastyczną bryłką, która mi kojarzy się z układanką = kostką, nawiązującą do moich "kawałków".

  









W prezencie dostałam również Favikonę (o istnieniu tego nie miałam do tej pory pojęcia) i kilka innych wskazówek... Przyznaję, że nie jest to kształt ostateczny wyglądu mojego miejsca w sieci. Dzięki Karolinie i jej wpisom dotyczącym upiększania naszych blogów, mam większą chrapkę na to, aby tu trochę namieszać. Na razie robię próby z czcionkami i kolorami i wypatruję z niecierpliwością nowych wpisów na blogu Żyj Kochaj Twórz, gdzie przemiła autorka ma zamiar w każdy poniedziałek dodać coś w tym temacie.

 Karolina, serdecznie dziękuję za pomoc !!!

P.S. Drogie czytelniczki jak Wam się podoba nowy wygląd "Kawałków" ?
Dajcie znać, co Was tu jeszcze denerwuje (poza autorką, oczywiście), abym mogła wziąć się do pracy ?  Czy rozmiar czcionki jest teraz w porządku, czy pasek z boku nie posiada zbyt wielu elementów...itd., bo wiecie: własne, ukochane dziecko wydaje się zawsze ładne (nawet jeśli przypiąć to powiedzenie do  bloga), a ktoś z boku może celnie podpowiedzieć, jak skorygować drobiazgi. :) 

Buziaki!

2.08.2014

Dojrzewalnia


Na parapecie kuchennym dojrzewają w słońcu pomidory, przedwcześnie oberwane z krzaka, który złamał się pod wpływem ich ciężaru. :(  Część tych, które nabrały odpowiedniego koloru została już bezczelnie pożarta. Zdecydowanie, ponad wszystkie letnie przysmaki, stawiam pachnące pomidory z maminej szklarni! 

  



 Lipiec nie był dla nas najszczęśliwszym miesiącem, tym bardziej cieszę się, że się skończył.
Za to w sierpniu w odstępach kilkudniowych będę świętowała urodziny swoje, mamy, taty i syna. 
Niby powodów do robienia fotografii jest dużo,...no ale wobec tak napiętego harmonogramu imprez, nie mogę obiecać, że będę się pojawiała tu często... :) :)




Życzę więc wszystkim udanego pierwszego tygodnia sierpnia!