28.07.2014

Roleta DIY.



Dawno, daaawno temu, o TUTAJ pisałam o tym jak bardzo denerwuje mnie roleta kuchenna. 
Wizualnie podobała mi się ona bardzo, niestety kwestia praktyczna - czyli pranie jej i mocowanie na nowo pozostawiało wiele do życzenia - delikatnie mówiąc. Postanowiłam więc uszyć sobie coś prostego. 
Łatwo nie było. Jestem amatorem przed duże "A", więc z problemem męczyłam się dwa tygodnie, a może i dłużej...?
Wzięłam sobie do serca uwagę mojej super ekspertki w dziedzinie szycia - mamy, która telefonicznie dała najcenniejszą wskazówkę: "Dziecko kochane, zanim wykroisz przemyśl i wymierz kilkukrotnie...". 
Dziecko posłuchało i myślało tydzień z materiałem rozkładanym sumiennie, każdego wieczora, na podłodze. 
Potem zerknęłam do sieci i patrzyłam, jak robią to inni, ponownie myślałam, rozkładałam... Trochę pożałowałam, że nie oddałam roboty mamie, której praca wyuczona, wykonywana i lubiana sprawiłaby, że uporałaby się z moim problemem w dwie godzinki..., ale zaangażowałam do dopingu połowę kobiet odwiedzających z dziećmi plac zabaw. Wobec tego, wstydem byłoby wycofanie się z projektu "dojrzewalnia", podczas gdy wspólne powroty z wózkami przez dwa tygodnie (albo i dłużej), kończyły się omawianiem tematu pod moim oknem kuchennym.;) 
Kiedy w końcu "dojrzałam", dwie długie nocki poświęciłam na wymierzanie, krojenie i szycie. Za obcążniki posłużyły listewka ze starej rolety i - uwaga - niepotrzebny kij od szczotki.:) 
Aha, a materiał to ścinek z Ikea.
Tadaaam, jest i roleta :




Kochane czytelniczki, (lub czytelnicy - o ile znajdzie się tu jakiś mężczyzna) pychą byłoby pozostawienie tego wpisu bez odpowiednich linków. Przyznaję, że marny ze mnie "twórca". Raczej moją "działalność" określiłabym jako "odtwórczą". Zresztą, swoją drogą...kto w dzisiejszych czasach i w dobie internetowego nawału informacyjnego, może poszczycić się innowacyjnymi rozwiązaniami i prawdziwie twórczą fantazją?
Wyjątki, prawda? Ja takim wyjątkom zazdroszczę.:) 
 Zapraszam serdecznie do Magdy z bloga All thinks pretty.
Magda bardzo czytelnie i zachęcająco opisała akcję:
Link with Love - ja z przyjemnością chciałabym się przyłączyć. :)

Mój "mechanizm" rolety zgapiłam z bloga Anita się nudzi , i z bloga Pod moim niebem (dodałam tylko szelki). Polecam też TEN film z instrukcją.


A na koniec : porównanie rolety ładniejszej z bardziej praktyczną. :)


Życzę wszystkim miłego tygodnia !!!

26.07.2014

Lato w mieście.




Próbuję się oszukać, że to nic takiego...?

Zaraz po weekendzie pora, po przebytej ospie, zapaćkać czymś buzię i wyjść do ludzi. O ile ja mogłabym, a może nawet powinnam, jeszcze spokojnie poukrywać się przez kolejny tydzień, to dzieci jednak mi szkoda...bardzo szkoda.;) 
Jest duszno, parno, ptaszyska hałasują, czasem coś zagrzmi a my snujemy opowieści o chmurach z nosami przy szybie...Wiadomo, że na wsi lepiej, więcej powietrza, zieleni, przyjemniejszych zapachów, bardziej wyrazistych smaków..., ale przypomniałam sobie, że przecież kiedyś lubiłam lato w mieście. Bardzo.
Zostawali Ci, którzy musieli..., lub chcieli. Zwalniało wszystko. Mniej się stresowałam za kierownicą, bo ruch na drodze zmniejszał się o połowę. Na koncertach i w galeriach sztuki było bardziej "klimatycznie", sklepy puste, a do tego ciepłe, przyjemne, długie wieczory spędzane z przyjaciółmi w parkach...
Choć od jakiegoś czasu, na tego typu rozrywki nie mogę sobie tak spontanicznie pozwolić, to pomimo spiekoty, rozgrzanego betonu, wysuszonego trawnika, nadgniłych wiśni na straganie lubię lato w mieście. Zawsze lepsze to od skrobania szyb, pośniegowego błota i zmarzniętych jabłek, a do tego depresyjnych stanów spowodowanych brakiem dostatecznej ilości naturalnego światła.
Nie wiem więc, czy tylko się pocieszam, próbuję oszukać, czy po prostu z nostalgią traktuję lato w mieście... 
No, dla równowagi, zawsze można odwiedzić rodzinę na wsi. 
My mamy szczęście, że możemy.:) 





Życzę miłego i pogodnego weekendu!!!

18.07.2014

Na osłodę.


Jakiś czas temu obiecywałam sobie nie zamieszczać na blogu wpisów na tematy kulinarne. Nie mam przecież zapędów ani aspiracji do prowadzenia bloga o tematyce kulinarnej. Co ja bredzę, w kuchni wprawdzie ponosi mnie czasem fantazja, ale cukiernikiem zawsze byłam marnym...prawdopodobnie właśnie przez tą fantazję. Tym bardziej, myślałam, tematyka livestile mnie nie dotyczy. Niby zaczęłam budować swoją tożsamość ze sferą wnętrzarską, ale czy na pewno? Na jakiej zasadzie moje miejsce mogłabym określić jako wnętrzarskie? Nie udzielam porad, nie dodaję inspiracji ... po prostu...pokazuję kawałki siebie poprzez kawałki naszego wnętrza...Nie wiem do końca co z tym tematem dalej zrobić. Powtarzam sobie, że najważniejsze to zachować siebie, a raczej pozwolić sobie na podążanie blogowo w zgodzie z własną intuicją ...

Pozwólcie zatem, na moje chwilowe zaćmienie. Wytłumaczcie sobie je moim obecnym chorobowym stanem. (Przy okazji serdecznie dziękuję, każdej z osobna, za miłe komentarze i życzenia umieszczone pod poprzednim wpisem. Jest lepiej, a na pewno dzięki Wam - bardziej znośnie.) 

Na stole - własnoręcznie upieczone pyszności, a że dobry wypiek to u mnie wyjątkowa rzadkość, to tym bardziej, chwalę się lekko skrępowana. 
 Przepis Ani Starmach, który osładza mi, a przede wszystkim moim łobuzom brak spacerów i kontaktów z rówieśnikami, wyprosiłam od Violetty. Po szczegóły instrukcji również zapraszam do niej, do komentarza, 
o TUTAJ. :) 

Viola, BARDZO DZIĘKUJĘ! 




P. S. Talerzyk z Home&You.


Smacznego!!!

15.07.2014

Pompon z tiulu...i okoliczności - nie najlepsze...



 Witam po dłuższej nieobecności!

Dzisiejszy wpis odbywa się przy akompaniamencie grzmotów w oddali, które mam nadzieję przyniosą lekkie ochłodzenie, a nie, broń Boże, spustoszenie w przyjemnej okolicy! 
Pompon z tiulu powstał też w dramatycznych okolicznościach. Wyobraźcie sobie, popularną wirusową chorobę wieku dziecięcego można przechodzić dwa razy ... a spotkało to zarówno obu moich synów, jak i mnie! Za pierwszym razem chorowaliśmy wszyscy osobno, teraz solidarnie wszyscy, together, zusammen, "piiiiii" (- tu wulgaryzm) ...
O ile przypadek dzieci mogłabym zaakceptować, bo obaj byli maleńcy kiedy ich dopadło, ...więc mogli nie wytworzyć przeciwciał, to już mój przypadek budzi grozę. Chłopcy na szczęście chorobę przeszli lekko,...mnie natomiast, podejrzewam, czekają jeszcze przynajmniej dwa tygodnie kwarantanny.
Pompon powstał więc, aby nie zwariować i aby zając czymś ręce, bo umówmy się  - myśli matki, przy temperaturze 39 stopni, krążą jedynie wokół tego, aby podać w określonej porze posiłki dzieciom, własne lekarstwa organizuje budzik, reszta dzieje się sama... :)

Wracając już ostatecznie do dzieła rąk własnych: ozdoba powstała ze spódnicy z SH, którą mogłabym nawet w jakiś okolicznościach przywdziać, gdyby nie ohydna satynowa podszewka.:) Miałam też nadzieję na to, że pompon wyjdzie bardziej "obfity". Z racji tej, że nie miałam tiulu zakupionego z rolki, tylko z "odzysku", robiłam go też inaczej niż pokazują to tzw. filmy instuktażowe i cięłam żmudnie prostokąty, składając je na pół i zszywając następnie w całość. 
Powstało ubranko dla lampy IKEA (zdobytej dzięki wymianie), które wg. pierwotnego pomysłu, 
powinno być białe, 
a wyszło jak zwykle...:)


 

P.S. Kobaltowy, to na prawdę, nie jest mój ulubiony kolor. :)
Podejrzewam, że z racji lekkiego skojarzenia z fioletem gencjanowym - obecnie znienawidzony. :)




Pozdrawiam serdecznie Was wszystkich, w tym nowych obserwatorów!
Mam nadzieję, że kolejny wpis będzie już bardziej spokojny, a ja w lepszym stanie,...no, przynajmniej nie uwłaczającym mojej godności ;)  :) :) :)

Do następnego!